Pałac bez Królewicza

Patryk, porzucony przez rodziców, pierwsze miesiące swojego życia spędził w szpitalu. Miał dwa  miesiące, kiedy trafił do Pałacu. Śpiący królewicz, który stale spał, z rozszczepem wargi i podniebienia, malutką główką. Od razu zaczęliśmy stosować swoją terapię: dotyk, karmienie połączone z tuleniem, noszenie,  kołysanie i inne rytuały, znane od wieków. Oczywiście, że zadziałało! Maluch przestał ciągle spać, zaczął się uśmiechać, nauczył się płakać i jak każde dziecko na świecie domagać dowodów zainteresowania i miłości. 

Wtedy jeszcze nie czytałam książki „O chłopcu wychowywanym jak pies”, której autorem jest  Bruce Perry, wybitny psychiatra, zajmujący się skutkami traum i wczesnodziecięcych zaniedbań.  Nie wiedziałam, że postępujemy z Patrykiem  książkowo. A my po prostu kierowaliśmy się  naszym matczynym instynktem i podstawową wiedzą, które  podpowiadały nam jak uratować dzidziusia. 

Przeczytałam tę wspaniałą książkę amerykańskiego psychiatry,  dopiero wtedy, kiedy dziewięcioipółmiesięczny Patryk został zabrany na wniosek sądu rodzinnego do domu małego dziecka. Bo pod koniec maja łódzki sąd uznał, że nasz królewicz jest zbyt zdrowy do takiej placówki jak hospicjum stacjonarne i przeniósł malucha do publicznej, przepełnionej placówki. Kiedy Rzecznik Praw Dziecka uznał, że sąd postąpił niewłaściwie, ten rozpoczął rozpaczliwe poszukiwania jakiejkolwiek rodziny gotowej zająć się Patrykiem. Nie trzeba być psychologiem, żeby wiedzieć,  czym jest dla malucha kolejne – czwarte –  miejsce pobytu   w ciągu roku. Za każdym razem jest zrywana więź i kruche zaufanie. Książka Perry’ego opowiada o kilkorgu takich dzieciach. Jeden, kiedy podrósł,  zabił dwie nastoletnie dziewczynki, a następnie zgwałcił i zmasakrował zwłoki. Drugi nie mówił, nie rósł, nie chodził i był agresywny, z trzecim było podobnie. Córka matki wychowywanej w placówce, a następnie rodzinie zastępczej nie rosła i w ogóle nie przyswajała pokarmów, podejrzewano wczesnodziecięcą anoreksję. Okazało się, że zabrakło dotyku, czułości, kołysania… Tylko i aż tyle.  Bliskość i ciężka praca, jak dowodzi w książce Perry,  pozwoliły, żeby trzy z tych historii miały choć częściowy happy end. 

W pierwszych miesiącach życia dzieci uczą się języka miłości. Mózg zostaje ukształtowany dzięki doświadczeniom. Kiedy nauczymy dzieci tej umiejętności za późno, zawsze będą mówić z obcym, nienaturalnym akcentem. Ale najgorzej będzie,  kiedy nigdy nie dowiedzą się, co to znaczy być kochanym i bezpiecznym.

Załączam serdeczne pozdrowienia 
Tisa Żawrocka – Kwiatkowska
Prezes Zarządu Fundacji Gajusz